niedziela, 25 grudnia 2011

I hide behind paranoid eyes.

NIE DAM TYTUŁU

Śmierć ma walkmana.
Jest w ciemnym przedziale
dla nie palących. A cały pociąg rozjaśniony, pełny
spoconych, piwem się pocących.

Śmierć ma kobiecą intuicję. Oczy
utkwiono w moich oczach niewidząco. Oczy
spotykają się w szybie. Nikłe światła wszystkie
za oknem. Małe miasta jak małe cmentarze.

Duże miasta jak pożar. Tu trasa się kończy.
Iść żyć. Udawać cząstkę społeczeństwa.
Robić. Najpierwszy umrze język. Nie
wierzyć.

czwartek, 15 grudnia 2011

little drop of poison

CZYŚCI


Wolę brzydotę
Jest bliżej krwiobiegu
Słów gdy prześwietlać
Je i udręczać

Ona ukleja najbogatsze formy
Ratuje kopciem
Ściany kostnicowe
W zziębłość posągów
Wkłada zapach mysi

Są bo na świecie ludzie tak wymyci
Że gdy przechodzą
Nawet pies nie warknie
Choć ani święci
Ani są też cisi

niedziela, 11 grudnia 2011

A million dead-end streets

O BOŻE, NIE DAJ MI ZWARIOAĆ

O, Boże nie daj mi zwariować!
Głodować raczej i wędrować
Z żebraczym kijem będę.
Nie przeto, bym swój rozum cenił,
że chcę zachować go, że chcę nim
górować nad obłędem.

Gdyby mi wolność zostawili,
O, jakbym puścił się bez chwili
namysłów w borów gęstwę!
W płomiennym trwałbym zamroczeniu,
śpiewał w rozkosznym zapomnieniu,
w bezładnych słów szaleństwie!

I zasłuchany w szumy morza,
I zapatrzony w dal, w przestworza,
w niebiański strop gorący -
czułbym, jak rośnie siła, wola
jak wicher tratujący pola
i las druzgocący.

Lecz bieda w tym, że przed wariatem
Jak przed straszliwym trędowatym
drżeć będą, wsadzą w klatkę,
zakłują głupka w ciężki łańcuch
i zaczną, niczym psa w kagańcu,
przedrzeźniać cię przez kratkę

A w głuchą, smutną noc usłyszę
nie swist słowika tnący ciszę,
nie szumne pieśni lasów,
lecz towarzyszy jęk przewlekły
dozorców nocnych groźby wściekłe
i wrzask, i zgrzyt zawiasów.



tłum. - Julian Tuwim

wtorek, 6 grudnia 2011

Every way I look at it, I lose.


enough
enough now






zostawiłem tam kolorowe sny.


O JESIENI, JESIENI...

Niech się wszystko odnowi, odmieni...
O jesieni, jesieni, jesieni...
Niech się nocą do głębi przeźrocza
nowe gwiazdy urodzą czy stoczą,
niech się spełni, co się nie odstanie,
choćby krzywda, choćby ból bez miary,
niesłychane dla serca ofiary,
gniew czy miłość, życie czy skonanie,
niech się tylko coś prędko odmieni.
O jesieni!...  jesieni!... jesieni!

Ja chcę burzy, żeby we mnie z siłą
znowu serce gorzało i biło,
żeby życie uniosło mnie całą
i jak trzcinę w objęciu łamało!
Nie trzymajcie, nie wchodźcie mi w drogę,
już się tyle  rozprysło wędzideł...
Ja chcę szczęścia i bólu, i skrzydeł
i tak dłużej nie mogę, nie mogę!
Niech się wszystko odnowi, odmieni!...
O jesieni!... jesieni!... jesieni.

niedziela, 4 grudnia 2011

Мyзыкy дайте мне мyзыкy ! ;D

SOBOTA


Boże jaki miły wieczór
tyle wódki tyle piwa
a potem plątanina
w kulisach tego raju
między pluszową kotarą
a kuchnią za kratą
czułem jak wyzwalam się
od zbędnego nadmiaru energii
w którą wyposażyła mnie młodość

możliwe
że mógłbym użyć jej inaczej
np. napisać 4 reportaże
o perspektywach rozwoju małych miasteczek

ale
    mam w dupie małe miasteczka
    mam w dupie małe miasteczka
    mam w dupie małe miasteczka 

wtorek, 29 listopada 2011

When I grow up my children will probably do the same.

KRZYWDA


Umysł pracuje, talent pracuje,
jak nigdy,
i do czego się dopracowałem? -
do krzywdy.

Ania nie przyszła,
Majka odeszła,
widocznie nie mają czasu,
i koniec.
Wiele hałasu
o nic.

Idę sobie zamaszyście
i opada ze mnie życie, jak jesienne liście.
Jakie liście? - wierzby, brzozy, topoli,
ale to boli.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Don't you see their bodies burning?

PŁONĄCA ŻYRAFA


Tak
To jest coś
Biedna konstrukcja człowieczego lęku
Żyrafa kopcąca się pomaleńku
Tak
To jest coś

Coś z tamtej ściany z aspiryny i potu
Ta mordka podobna do roztrzaskanego kulomiotu
Tak
To jest coś

Czemu próchniejecie od brody do skroni
Jaki wam ząbek w pustej czaszce dzwoni
Tak
To jest coś

Coś co nas czeka
Użyteczne i groźne
Jak noga
Jak serce
Jak brzuch i pogrzebacz
Ciemna mogiła człowieczego nieba
Tak
To jest coś

O wiersz ja ten piszę
Sobie a osłom
Dwom zreumatyzowanym
Jednemu z bólem zęba
Oni go pojmą
Tak
To jest coś


Bo życie
Znaczy:


Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso


I robić z mięsa I myśleć z mięsem
I w imię mięsa Na przekór mięsu
Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa
Szczególnie szczególnie w obronie mięsa


A ONO SIĘ PALI


Nie trwa
Nie stygnie
Nie przetrwa i w soli
Opada
I gnije
Odpada
I boli


Tak
To jest coś

We are lost, we can never go home.

ABC


Nigdy już się nie dowiem,
co myślał o mnie A.
Czy B. do końca mi nie wybaczyła.
Dlaczego C. udawał, że wszystko w porządku.
Jaki był udział D. w milczeniu E.
Czego F. oczekiwał, jeśli oczekiwał.
Czemu G. udawała, choć dobrze wiedziała.
Co H. miał do ukrycia.
Co I. chciała dodać.
Czy fakt, że byłam obok,
miał jakiekolwiek znaczenie
dla J., dla K. i reszty alfabetu.

niedziela, 27 listopada 2011

sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać

ZEJŚCIE

Byle do wiosny
A wiosna?
Gdzie ona?
Więc schodzą w siebie po kamiennych stopniach
Ze soplem w dłoni jak z mieczem lub lampą
Której nie zgaszą
Podmuchy tych pustek

Kto z nas nie schodzi w kopalnie dzieciństwa?
Kto z nas nie błądzi światłem po tych ścianach
Gdzie w czarnych rzeźbach węgla kamiennego
Pełno odcisków 
Paproci 
I zwierząt

Tu ptak wiosenny -- z której wiosny? -- zastygł
Tu pocałunek -- nieśmiały czy grzeszny?
Tu własna postać
Rozpięta w podskoku
Do czarnej wiśni na węgielnym drzewie

Byle do wiosny
Więc dalej w pokłady
Na dno dzieciństwa gdzie nagle -- za rogiem
Jest tylko echo
I szum nietoperzy
Jakby ktoś miotał kule czarnej wełny

Gwiazdy toną w rzece

LISTOPADY

Cale życie zrywam się i padam, 
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi, 
i chwytają mnie złe listopady 
czarnymi palcami gałęzi. 

Ja upiłem się tym tchem, tym szumem, 
niepokojem, który serce zatruł- 
to dlatego śpiewać już nie umiem, 
tylko wołam wołaniem wiatru, 

to dlatego codziennie się tułam 
po wieczornych, po czarnych ulicach 
i prowadzi mnie wilgotny trotuar 
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca. 

Acetylen słów płonie na wargach, 
płonie we mnie bolesna maligna, 
chodzę błędny, jak ludzie w letargu, 
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał. 

Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, 
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej. 
Jestem wiatr szeleszczący w liściach, 
jestem liść zagubiony w wichurze. 

Tylko w oczach mgła i oczy bolą, 
tylko serce bije coraz częściej. 
Jak błękitny płomień alkoholu, 
płoniesz we mnie moje nieszczęście. 

Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie, 
w mgle za włosy mnie wloką wieczory, 
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne, 
moje słowa, moje upiory. 

Muszę wiecznie zrywać się i padać, 
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi. 
Pochwyciły straconą radość 
nagie gałęzie. 

Przelatują, wieją przeze mnie 
listopady chwil, których nie ma... 

To-tylko liście jesienne. 
To-pachnie ziemia. 

sobota, 26 listopada 2011

zwymiotowało moje serce.

SCHERZO

Śpiewała wesoło - i nagle w śmiech,
Sam śpiew ją rozśmieszył : że śpiewa.
I śmiech zaczął sypać ze śpiewem jak śnieg,
I śmieje się, śmieje, zaśmiewa.

Bo jak się tu nie śmiać? Wydłuża się głos
I dźwięki, i dzwonki nawija
Na nuty, na nitki, na strunki jak włos,
I piankę ze srebra ubija.

Wesoło się śmiała - i nagle w płacz,
Sam śmiech ją rozpłakał i trzęsie,
I łka, i zanosi się łzami : "No, patrz!
No patrz! rozpłakało się szczęście!"

Ucichła powoli. I rękę na pierś,
Jak lilię na grobie składa.
I patrzy daleko - i widzi śmierć,
Bezmyślna, zastygła i blada.