wtorek, 29 listopada 2011

When I grow up my children will probably do the same.

KRZYWDA


Umysł pracuje, talent pracuje,
jak nigdy,
i do czego się dopracowałem? -
do krzywdy.

Ania nie przyszła,
Majka odeszła,
widocznie nie mają czasu,
i koniec.
Wiele hałasu
o nic.

Idę sobie zamaszyście
i opada ze mnie życie, jak jesienne liście.
Jakie liście? - wierzby, brzozy, topoli,
ale to boli.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Don't you see their bodies burning?

PŁONĄCA ŻYRAFA


Tak
To jest coś
Biedna konstrukcja człowieczego lęku
Żyrafa kopcąca się pomaleńku
Tak
To jest coś

Coś z tamtej ściany z aspiryny i potu
Ta mordka podobna do roztrzaskanego kulomiotu
Tak
To jest coś

Czemu próchniejecie od brody do skroni
Jaki wam ząbek w pustej czaszce dzwoni
Tak
To jest coś

Coś co nas czeka
Użyteczne i groźne
Jak noga
Jak serce
Jak brzuch i pogrzebacz
Ciemna mogiła człowieczego nieba
Tak
To jest coś

O wiersz ja ten piszę
Sobie a osłom
Dwom zreumatyzowanym
Jednemu z bólem zęba
Oni go pojmą
Tak
To jest coś


Bo życie
Znaczy:


Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso


I robić z mięsa I myśleć z mięsem
I w imię mięsa Na przekór mięsu
Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa
Szczególnie szczególnie w obronie mięsa


A ONO SIĘ PALI


Nie trwa
Nie stygnie
Nie przetrwa i w soli
Opada
I gnije
Odpada
I boli


Tak
To jest coś

We are lost, we can never go home.

ABC


Nigdy już się nie dowiem,
co myślał o mnie A.
Czy B. do końca mi nie wybaczyła.
Dlaczego C. udawał, że wszystko w porządku.
Jaki był udział D. w milczeniu E.
Czego F. oczekiwał, jeśli oczekiwał.
Czemu G. udawała, choć dobrze wiedziała.
Co H. miał do ukrycia.
Co I. chciała dodać.
Czy fakt, że byłam obok,
miał jakiekolwiek znaczenie
dla J., dla K. i reszty alfabetu.

niedziela, 27 listopada 2011

sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać

ZEJŚCIE

Byle do wiosny
A wiosna?
Gdzie ona?
Więc schodzą w siebie po kamiennych stopniach
Ze soplem w dłoni jak z mieczem lub lampą
Której nie zgaszą
Podmuchy tych pustek

Kto z nas nie schodzi w kopalnie dzieciństwa?
Kto z nas nie błądzi światłem po tych ścianach
Gdzie w czarnych rzeźbach węgla kamiennego
Pełno odcisków 
Paproci 
I zwierząt

Tu ptak wiosenny -- z której wiosny? -- zastygł
Tu pocałunek -- nieśmiały czy grzeszny?
Tu własna postać
Rozpięta w podskoku
Do czarnej wiśni na węgielnym drzewie

Byle do wiosny
Więc dalej w pokłady
Na dno dzieciństwa gdzie nagle -- za rogiem
Jest tylko echo
I szum nietoperzy
Jakby ktoś miotał kule czarnej wełny

Gwiazdy toną w rzece

LISTOPADY

Cale życie zrywam się i padam, 
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi, 
i chwytają mnie złe listopady 
czarnymi palcami gałęzi. 

Ja upiłem się tym tchem, tym szumem, 
niepokojem, który serce zatruł- 
to dlatego śpiewać już nie umiem, 
tylko wołam wołaniem wiatru, 

to dlatego codziennie się tułam 
po wieczornych, po czarnych ulicach 
i prowadzi mnie wilgotny trotuar 
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca. 

Acetylen słów płonie na wargach, 
płonie we mnie bolesna maligna, 
chodzę błędny, jak ludzie w letargu, 
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał. 

Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, 
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej. 
Jestem wiatr szeleszczący w liściach, 
jestem liść zagubiony w wichurze. 

Tylko w oczach mgła i oczy bolą, 
tylko serce bije coraz częściej. 
Jak błękitny płomień alkoholu, 
płoniesz we mnie moje nieszczęście. 

Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie, 
w mgle za włosy mnie wloką wieczory, 
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne, 
moje słowa, moje upiory. 

Muszę wiecznie zrywać się i padać, 
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi. 
Pochwyciły straconą radość 
nagie gałęzie. 

Przelatują, wieją przeze mnie 
listopady chwil, których nie ma... 

To-tylko liście jesienne. 
To-pachnie ziemia. 

sobota, 26 listopada 2011

zwymiotowało moje serce.

SCHERZO

Śpiewała wesoło - i nagle w śmiech,
Sam śpiew ją rozśmieszył : że śpiewa.
I śmiech zaczął sypać ze śpiewem jak śnieg,
I śmieje się, śmieje, zaśmiewa.

Bo jak się tu nie śmiać? Wydłuża się głos
I dźwięki, i dzwonki nawija
Na nuty, na nitki, na strunki jak włos,
I piankę ze srebra ubija.

Wesoło się śmiała - i nagle w płacz,
Sam śmiech ją rozpłakał i trzęsie,
I łka, i zanosi się łzami : "No, patrz!
No patrz! rozpłakało się szczęście!"

Ucichła powoli. I rękę na pierś,
Jak lilię na grobie składa.
I patrzy daleko - i widzi śmierć,
Bezmyślna, zastygła i blada.